środa, 14 listopada 2018

Potańcówka andrzejkowa

POLONIA NORTH
ZAPRASZA
na
potańcówkę andrzejkową
z
charytatywnym celem.

Zapraszamy 24-go listopada 2018,
od godziny 18:00 do sali przy kościele Sacred Heart w King City, przy 14485 Jane Street. Mapka poniżej:


Będziemy mieli kolację „potluck” i muzykę z wideoklipów, itp. Będzie też cicha aukcja oraz loterie na cel charytatywny.
Wstęp $20.00 od osoby uiszczone na sali. Prosimy jednak o telefon z informacją o zamiarze bawienia się z nami, ponieważ w ten sposób będziemy mogli przygotować odpowiednią ilość stołów dla wszystkich.
Telefony kontaktowe:
Danka: 905 857 6369
Piotr: 416 903 8302

Serdecznie zapraszamy!

Oto kilka zdjęć z naszej potańcówki, która odbyła się 10-go lutego br., niestety pogoda nam wtedy utrudniła zadanie.
  





 
Przy tej okazji jeszcze jedna informacja:

Jest do nabycia bardzo ciekawa książka napisana przez p. Helenę Marcinkowską, pt.: „Rozdarci kordonem”


Opowieść biograficzna o losach na Kresach. Książkę można dostać u córki Autorki, p. Tamary pod numerem: 416 858 0380.

Oto fragment z książki:


 "Horodnica - moje miasto nad Słuczą i Rywalem. Tutaj się urodziłam i mieszkałam z małymi przerwami do końca września 1945 roku. Po jednej stronie miasta była cerkiew, koło niej szkoła, a po drugiej stronie kościół katolicki, oraz cmentarz polski.
  Niedaleko od głównej ulicy położony był cmentarz prawosławny, a w pobliżu polskiego kościoła znajdowała się szkoła, do której to zaczęłam chodzić w 1945 roku.
 W Horodnicy mieszkało dużo Żydów. Mieli swoją bożnicę (tak mówiono na synagogę).
  Żyliśmy w miarę spokojnie i dosyć dostatnio. Tato Franciszek pracował w Horodnickim Ośrodku Maszynowym, gdzie był głównym mechanikiem, mama Wanda opiekowała się dziećmi.
Było nas trzy dziewczynki: Lila, Hela i Janeczka.
  Mama i tato mówili w domu po polsku, a na ulicy po rosyjsku. Językiem ukraińskim posługiwali się tylko prości ludzie. Pamiętam jak mama uczyła nas modlitwy po polsku. Klękałyśmy na łóżku we trzy i powtarzałyśmy za mamą słowa pacierza. Kościół był nieczynny i zamknięty na cztery spusty.
  Często biegałyśmy z ukraińskimi dziećmi do cerkwi. Nas dzieci bardzo interesowały obrzędy prawosławne, a najbardziej śluby i pogrzeby. Tak się żyło spokojnie do 1941 roku.
Byłam kilkuletnim dzieckiem, więc nie wiedziałam, co się działo gdzieś daleko od nas.
Aż do pewnej chwili.
  Był piękny, słoneczny dzień 21 czerwca. Poszłyśmy z mamą na targ w Horodnicy i nagle z głośników na słupach poważnym głosem zaczął mówić mężczyzna: „Wnimanije, wnimanije, zawiadamiam was grażdanie i grażdanki, że Germaniec napadł na nasz kraj Związek Radziecki.”
  Ludzie stali przez chwilkę jak wryci, a następnie zaczęli krzyczeć i biec do domu. My również pobiegłyśmy do domu. Po pewnym czasie tato przyjechał samochodem ciężarowym. Pozbieraliśmy w pośpiechu jakieś rzeczy i tato załadował nas na ciężarówkę. Jechaliśmy przez las i nagle usłyszeliśmy i zobaczyliśmy samoloty niemieckie. Zaczęły spadać bomby. Tato zrzucił nas do rowu i w tej chwili bomba uderzyła w pakę samochodu. Kiedy wszystko ucichło poszliśmy na piechotę w głąb lasu."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz