POLONIA NORTH
ZAPRASZA
na
potańcówkę
andrzejkową
z
charytatywnym celem.
Zapraszamy 24-go
listopada 2018,
od godziny 18:00 do
sali przy kościele Sacred Heart w King City, przy 14485 Jane Street. Mapka
poniżej:
Będziemy mieli kolację „potluck” i muzykę z wideoklipów, itp. Będzie też cicha
aukcja oraz loterie na cel charytatywny.
Wstęp $20.00 od osoby uiszczone na sali. Prosimy jednak o telefon z
informacją o zamiarze bawienia się z nami, ponieważ w ten sposób będziemy mogli
przygotować odpowiednią ilość stołów dla wszystkich.
Telefony kontaktowe:
Danka: 905 857 6369
Piotr: 416 903 8302
Serdecznie zapraszamy!
Oto kilka zdjęć z naszej potańcówki, która odbyła się 10-go lutego br.,
niestety pogoda nam wtedy utrudniła zadanie.
Przy tej okazji jeszcze
jedna informacja:
Jest do nabycia bardzo ciekawa książka napisana przez p. Helenę
Marcinkowską, pt.: „Rozdarci kordonem”
Opowieść biograficzna o losach na Kresach. Książkę można dostać u córki
Autorki, p. Tamary pod numerem: 416 858 0380.
Oto fragment z książki:
"Horodnica -
moje miasto nad Słuczą i Rywalem. Tutaj się urodziłam i mieszkałam z małymi
przerwami do końca września 1945 roku. Po jednej stronie miasta była cerkiew,
koło niej szkoła, a po drugiej stronie kościół katolicki, oraz cmentarz polski.
Niedaleko od głównej ulicy położony był cmentarz prawosławny, a w pobliżu
polskiego kościoła znajdowała się szkoła, do której to zaczęłam chodzić w 1945
roku.
W Horodnicy
mieszkało dużo Żydów. Mieli swoją bożnicę (tak mówiono na synagogę).
Żyliśmy w
miarę spokojnie i dosyć dostatnio. Tato Franciszek pracował w Horodnickim
Ośrodku Maszynowym, gdzie był głównym mechanikiem, mama Wanda opiekowała się
dziećmi.
Było nas
trzy dziewczynki: Lila, Hela i Janeczka.
Mama i tato
mówili w domu po polsku, a na ulicy po rosyjsku. Językiem ukraińskim
posługiwali się tylko prości ludzie. Pamiętam jak mama uczyła nas modlitwy po
polsku. Klękałyśmy na łóżku we trzy i powtarzałyśmy za mamą słowa pacierza. Kościół
był nieczynny i zamknięty na cztery spusty.
Często
biegałyśmy z ukraińskimi dziećmi do cerkwi. Nas dzieci bardzo interesowały obrzędy
prawosławne, a najbardziej śluby i pogrzeby. Tak się żyło spokojnie do 1941
roku.
Byłam
kilkuletnim dzieckiem, więc nie wiedziałam, co się działo gdzieś daleko od nas.
Aż do pewnej
chwili.
Był piękny, słoneczny dzień 21 czerwca. Poszłyśmy z mamą na targ w Horodnicy i
nagle z głośników na słupach poważnym głosem zaczął mówić mężczyzna: „Wnimanije,
wnimanije, zawiadamiam was grażdanie i grażdanki, że Germaniec napadł na nasz
kraj Związek Radziecki.”
Ludzie stali
przez chwilkę jak wryci, a następnie zaczęli krzyczeć i biec do domu. My
również pobiegłyśmy do domu. Po pewnym czasie tato przyjechał samochodem
ciężarowym. Pozbieraliśmy w pośpiechu jakieś rzeczy i tato załadował nas na
ciężarówkę. Jechaliśmy przez las i nagle usłyszeliśmy i zobaczyliśmy samoloty
niemieckie. Zaczęły spadać bomby. Tato zrzucił nas do rowu i w tej chwili bomba
uderzyła w pakę samochodu. Kiedy wszystko ucichło poszliśmy na piechotę w głąb
lasu."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz