sobota, 29 maja 2021

Prymas Rodziny 22

 


RATUJMY ŻYCIE W RODZINIE!

 

I. Istnieją dziś dwa główne problemy związane z rodziną.

 

Dotyczą one złych obyczajów, które zostały zawleczone w rodzinach – to walka z pokoleniem rodzących się i rozkładający wszystko alkoholizm.

1. Niedawno prasa codzienna doniosła, że w rodzinach jest coraz mniej dzieci. Przecież ponad milion siedemset tysięcy rodzin jest bezdzietnych; ponad dwa i pół miliona rodzin – jednodzietnych; ponad trzy miliony – dwudzietnych; zaledwie ponad milion rodzin z trojgiem dzieci; około 700 tysięcy rodzin ma czworo lub więcej dzieci.

Można przyjąć, że jest to następstwo szeregu przyczyn, które ostatnio zyskały sobie prawo obywatelstwa. Na pewno najważniejszą z nich jest prawo dopuszczające rozwody, które w połączeniu ze swobodą moralną doprowadziło ongiś do upadku nawet potężne imperium rzymskie, a w ubiegłym wieku omal nie zniszczyło Francji. Na szczęście kraj ten, o wielkiej kulturze narodowej, uratował się z pomocą systemu praw ochronnych rodziny, ale pozostał jako ostrzegawcze doświadczenie, że nie można naruszać podstawowych fundamentów społeczeństwa, do jakich należy rodzina.

2. Drugi bolesny problem przypomina, że gdy w rodzinach ubywa dzieci, jednocześnie rośnie w nich alkoholizm. Statystyki mówią, że w Polsce mamy ponad 500 tysięcy rodzin alkoholików, ponad pięć milionów ludzi zagrożonych alkoholizmem, w czym milion – to dzieci i młodzież; mamy codziennie ponad trzy miliony ludzi w stanie nietrzeźwym.

To są główne sygnały ostrzegawcze, które każą nam w roku obecnym spojrzeć szczególnie na rodzinę podczas Tygodnia Miłosierdzia.

 

II. Kościół w obronie rodziny.

Tegoroczny program pracy duszpasterskiej zmierza do tego, by uświadomić nam, że rodzina jest Kościołem domowym, a Kościół domowy jest na służbie życia (por. DA, nr 11)*1. Kościół przygotowuje młodzież do życia rodzinnego od początku wejścia młodego człowieka w nadprzyrodzone życie wspólnoty Bożej – przez chrzest. A później pogłębia je przez bierzmowanie. Młodzi małżonkowie stoją na służbie Kościoła jako „Królewskie kapłaństwo”. Do nich należy ofiarowanie się wzajemne w duchu miłości chrześcijańskiej (zob. Ef 5,21-23) dla dobra osobistego i rodzinnego. „Mężowie miłujcie żony, bo i Chrystus umiłował Kościół i wydał za niego samego siebie, aby go uświęcić, oczyściwszy obmyciem wodą, któremu towarzyszy słowo [...]. Mężowie powinni miłować swoje żony, tak jak własne ciało. Kto miłuje swoją żonę, siebie samego miłuje” (Ef 5,25-28).

Wraz z dążeniem do dobra osobistego należy tu również mieć na uwadze osiąganie społecznych zadań życia rodzinnego, gdyż „rodzina jest szkołą bogatszego człowieczeństwa” (KDK, nr 52)*2. Aby więc stanąć na służbie życia w rodzinie – trzeba przezwyciężyć wiele błędnych poglądów na wspólnotę rodzinną, domową i małżeńską.

I tak:

1. Trzeba wyciągnąć wszystkie wnioski ze społecznej służby powołania małżeńskiego. Jakkolwiek bowiem wielu młodych ludzi uważa małżeństwo dwojga za rzecz prywatną, jednak pozostanie zawsze prawdą, że małżeństwo jest powołaniem społecznym. Przede wszystkim dlatego, że małżeństwo jest dla rodziny i wiąże dwoje tym głównym zadaniem: „Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i czynili ją sobie poddaną…” (Rdz 1,28). Takie są najstarsze ukierunkowania rodziny, zarówno religijne, jak i społecznopolityczne. Z tym wiąże się religijny charakter związku małżeńskiego, tak wybitnie zaznaczający się w badaniach porównawczych z innymi religiami. Chrześcijaństwo nadało tym religijnym właściwościom związku dwojga charakter sakramentalny, bo „sakrament to wielki – jak mówi święty Paweł – a ja Wam to mówię w Chrystusie i w Kościele” (Ef 5,32). Trzeba więc wyzwolić się z samolubnego i zeświecczonego pojmowania małżeństwa, przez co wzmocni się więź rodzinna i społeczny wymiar posłannictwa rodziny, która jest na służbie domowej, społecznej, narodowej i Bożej.

Społeczne pojmowanie małżeństwa jako służby rodzinie nie da się pogodzić z przyjmującym się zwyczajem rozbijania rodziny przez rozwody. Rozwód bowiem jest następstwem widzenia w rodzinie tylko własnej, osobistej sprawy. Ujawnia się tutaj brak ducha współdziałania społecznego, służby społecznej rodzinie i niezbędnej w tej służbie ofiarności. Brzydkie samolubstwo jednej ze stron zamyka oczy na los rodziny, głosi prawo do osobistego szczęścia, niebaczne na los dzieci, na ich prawo do rodziny, na ich łzy sieroce, na ich dolę, okaleczone szczęście i zniekształcone wychowanie. Jeżeli komu tu potrzeba litości i miłosierdzia, to nie rodzicom – rzekomo zawiedzionym w swoim szczęściu – tylko właśnie tym dzieciom. Jest to tragiczny los, zwłaszcza gdy matka wyrzeka się swoich dzieci, aby oddać się złudzie poszukiwania własnego szczęścia z innym człowiekiem. Czyż można tu mówić o prawdziwym szczęściu, gdy surowy sędzia – sumienie, pójdzie krok w krok za taką wyrodną matką? Pójdą załzawione oczy dziecięce za tą, do której nie przemawia już „krew z jej krwi”. […]

Obudzić sumienie, obudzić serce wiarołomne rodziców – to jeden z najpilniejszych środków obrony życia w rodzinie. Ale gdyby młode małżeństwo nie miało jeszcze dzieci, to już samo rozerwanie więzi małżeńskiej, zwłaszcza sakramentalnej, jest gwałtem zadanym własnemu sumieniu, pogwałceniem umowy dwojga czy też sakralnego charakteru wspólnoty. Wszystkie racje tu przytoczone dla obrony przed wyrzutami sumienia są bezsilne. Pozostanie tylko wołanie: miejcie litość nad sobą, nad uczciwością wobec strony, która zaufała, nad opinią społeczną, która potępi, choćby głośno usprawiedliwiała. Zarówno nakaz sumienia społecznego czy chrześcijańskiego, jak i powinność wobec własnego narodu, nakazują uczciwość i zwycięstwo nad własnym samolubstwem.

Niechaj nikogo nie oszukują złudne przykłady – „wszyscy to robią”. Każdy ma własne sumienie, a życie z pogwałconym sumieniem będzie zawsze udręką osobistą.

Obrona życia w rodzinie wymaga zerwania z rozpowszechnionymi praktykami nieuczciwości wobec powołania rodzicielskiego lub własnych dzieci.

Trudno tu wyliczać powody, które doprowadziły do tego, że wiele kobiet nie chce spełnić powinności macierzyńskiej, uprawiając nieludzką antykoncepcję, przerywanie poczętego życia albo też zwykły gwałt na dzieciach już narodzonych.

„Matka życia” dziś często staje się matką śmierci. Lęk społeczno-ekonomiczny przed wzrostem ludności doprowadził do tego, że rozpoczęto handlową produkcję środków przeciwpoczęciowych. A chociaż bardzo szybko przekonano się o szkodliwości moralnej i społecznej tej zdrożnej produkcji, dziś jeszcze bardzo często znajduje ona swoich obrońców. Oni to wysilają się nad tym, jak wykazać, że dla młodzieży jest to jedyna droga, chociaż nie zawsze pewna, uchronienia się przed przedwczesnymi następstwami moralnych nadużyć przeciwpoczęciowych.

Zwłaszcza młodzież ma od razu skrzywione sumienie, które zwalnia ją od niezbędnego zawsze wysiłku samowychowania, opanowania się, by nie szkodzić sobie i innym.

Raczej należałoby dołożyć trudu, aby pouczyć młode pokolenie o szlachetnym powołaniu do przekazywania życia. A chociaż jest to droga dłuższa i trudniejsza, jest jedynie godna człowieka, który ma obowiązek panować nie tylko nad ziemią, ale i nad samym sobą.

Ojciec Święty Paweł VI wydał przed dziesięciu laty encyklikę zaczynającą się od słów Humanae vitae, w której pouczył, jak bardzo obrona życia odpowiada godności człowieka. A chociaż spotkała się ona z ostrą krytyką producentów, handlarzy i najemnych dziennikarzy – dziś już wiadomo, że była to jedynie słuszna i godna człowieka nauka.

Toteż i w Polsce powszechna była radość, że narodziło się trzydziestopięciomilionowe dziecko, chociaż w tym czasie mogłoby nas być już czterdzieści milionów. Tak straszną zapłaciliśmy cenę za małoduszność i uleganie niemoralnym praktykom pożycia rodzinnego! […]

Obowiązki zawodowe i rodzicielstwo.

Rozwijające się dziś coraz bardziej życie zawodowe, chociaż przyniosło korzyści rodzinom, zwłaszcza praca zawodowa matek, to jednak bardzo często ugodziło w ich macierzyńskie powołanie i zadanie. Im więcej kobiet pracuje w różnych zawodach, tym mniej jest matek, a jeszcze mniej dzieci w rodzinach. Matka pracująca zawodowo ma niejako

rozdwojone serce. Musi ona zrywać się rano do pracy, wyciągnąć zaspane dzieci z łóżek, oddawać je w obce ręce w dziecińcach, co jest tak szkodliwe dla normalnego rozwoju dzieci. Matka pracująca zawodowo, jeśli odda się swej pracy całym sercem, jest zawsze pełna niepokoju o to, co dzieje się w domu z dziećmi. Żyje ciągle w pośpiechu, pogłębiając w sobie różne schorzenia nerwicowe. Najlepiej zorganizowane domy dziecka nie naprawią tych szkód, jakie cierpią dzieci, którym potrzebne jest serce i oko matki.

Człowiek tak rozdwojony wewnętrznie, zawodzi albo w pracy, albo w domu rodzinnym, a często i tu i tam. Prowadzi to do licznych sporów i kłótni, odbiera rodzinie spokój i zaufanie wzajemne, a kończy się często rozbiciem rodziny. Później trzeba już tylko szukać okoliczności usprawiedliwiających. Z tych przyczyn wynika też często problem opóźnienia macierzyństwa albo ograniczenia potomstwa. Polska straciła wielu obywateli wskutek tego właśnie, że wciągnięto matki w tryby oszalałej produkcji i nadprodukcji. Na pewno większe stąd wynikły szkody gospodarcze, niż zdołają to wykazać statystyki ekonomistów. Cóż z tego, że Polska pozyskała liczne rynki zbytu dla niepotrzebnych jej produktów przemysłowych, skoro utraciła równocześnie miliony koniecznych dla jej istnienia i rozwoju nowych obywateli! Gdy rosną fabryki, niszczeją rodziny. Dokąd prowadzi ta polityka, która wprawdzie rozwija budownictwo mieszkaniowe dla młodych małżeństw, ale zapełniają je bezdzietne rodziny?

Przyjęło się powiedzenie: najpierw ślub, później urządzenie mieszkania. A jeszcze później... po kilku latach, może jedno lub drugie dziecko. Kiedy? Na to pytanie rzadko kto odpowiada uczciwie. Już to, że dziecko w tym programie schodzi na ostatnie miejsce, jest głębokim zaniżeniem celów małżeństwa i rodziny, wartości ludzkich dziecka, gdyż w tym układzie znaczy ono mniej niż sprzęty mieszkaniowe. A gdy wreszcie przyjdzie na świat, jest zawadą, która przeszkadza uprawianiu egoizmu we dwoje. Cóż dziwnego, że w Polsce rośnie ilość rodzin bezdzietnych lub jednodzietnych? W tych kosztownie urządzanych klatkach domowych jest niemal wszystko, co ułatwia życie we dwoje, ale takie życie potęguje często egoizm, nudę i odczucie pustki, którą trzeba zapełnić jakąś złudą. Tylko dziecko może być radością życia domowego i więzią dla dwojga serc, właściwego celu ich bytowania, pracy, poświęceń i wyrzeczeń osobistych, dzięki którym człowiek staje się doskonalszym i pełniejszym obrazem macierzyńskiego Kościoła.

O tym, że rodzice bardzo często nadal stawiają na pierwszym miejscu swoje potrzeby, a nie potrzeby dziecka, świadczy przyjmujący się zwyczaj samotnych wakacji. Dzieci oddają na kolonie letnie, a sami urządzają sobie wakacje we dwoje. Ile tu bolesnych rozstań, rozbicia społeczności domowej, zwłaszcza gdy w ciągu roku nie ma matki w domu, a dzieci stłoczone w źle urządzonych dziecińcach bez opieki religijnej, oddane w ręce „dorabiających sobie” urzędników, więcej ponoszą szkód, niż mają korzyści! Czy wolno tak robić? – Życie towarzyskie rodziców też prowadzone jest często kosztem dzieci.

Zapewne, pogodzenie tych potrzeb wymaga niejednej ofiary. Ale obmyślenie rodzinnych wakacji staje się nakazem normalnego wychowania do wspólnoty, jeśli „rodzina ma być szkołą bogatszego człowieczeństwa”*3. Ostatecznie, gdzież się to stanie, gdy rodzice rządzić się będą bardziej osobistymi potrzebami niż potrzebami dzieci? – A rodzice mają przecież wychować dzieci do życia w społeczności narodowej. Uczciwi rodzice i wnikliwi wychowawcy bardzo wcześnie dostrzegają, że już jednorocznemu dziecku potrzebne jest stałe towarzystwo rówieśniczych braciszków i siostrzyczek. […]

 

Szkodliwe dla rodziny nałogi.

1. Jest ich wiele. Ale wystarczy zwrócić uwagę na jeden z nich – alkoholizm. Wszak o tym mówi się już dziś coraz częściej jako o klęsce wychowawczej, społecznej, gospodarczej i narodowej.

Przez nienasycone gardło ludzi nietrzeźwych przepłynie całe szczęście rodzinne i małżeńskie, cały dorobek ciężkiej pracy gospodarczej, a nawet cała pomyślność Narodu.

Cóż dopiero, gdy nietrzeźwość umieści się w ognisku domowym! Wtedy staje się ono istnym piekłem, miejscem ciągłej przemocy ludzi niepoczytalnych, lęku zatrwożonych dzieci i kobiet. Jeżeli dołączy się do tego nietrzeźwość kobiety – wtedy niedola rodziny nie da się opisać i opanować.

Daremna będzie wówczas usilna praca nad odbudową społeczną i gospodarczą, daremne wysiłki wychowawcze, aby uchronić społeczeństwo od tak zwanej „młodzieży marginesowej” – jeśli ten trud będzie niszczony już w rodzinie.

Dlatego przezwyciężanie tego nieszczęścia musi się zaczynać w rodzinie, ale całe społeczeństwo, cały Naród, Kościół i państwo muszą współdziałać, i to ze wszystkich sił.

Aby pomóc rodzinie, trzeba zmniejszyć dostępność sprzedaży alkoholu, trzeba usunąć tę sprzedaż z zebrań i z miejsc publicznych, przy fabrykach, kościołach, szkołach, przy drogach przelotowych i postojach campingowych. Trzeba zerwać ze zwyczajem łączenia jakichkolwiek uroczystości i obchodów ze spożyciem napojów alkoholowych. Trzeba otoczyć opieką społeczną dzieci i rodziny dotknięte nietrzeźwością.

2. Wpłynie to na poprawę współżycia rodzinnego; z progów domów musi zniknąć krzyk i lęk, maltretowanie żon i dzieci. Chrześcijanina musi obowiązywać ostrzeżenie Księgi świętej: „Nie bądź jako lew we własnym domu; nie podejrzewaj domowników z urojonych przyczyn” (Syr 4,30).

I słowa świętego Pawła: ojcowie, nie bądźcie gniewliwi dla synów waszych i nie rozdrażniajcie ich…

A całą wspólnotę parafialną trzeba wezwać do opieki społecznej nad rodzinami awanturników i alkoholików. Skądkolwiek usłyszycie krzyk kobiety lub płacz dziecka, nie zasłaniajcie uszu, ale biegnijcie na pomoc udręczonym, bo w ten sposób czynić będziecie społeczną służbę pomocy rodzinom. […]

 

1. Tych dwoje – mąż i żona w rodzinie – nie żyją dla siebie, ale żyją dla ogniska domowego, któremu mają służyć. Ich wielkość i zasługa płynie z tej służby za przykładem Służebnicy Pańskiej, Bogurodzicy.

Bez ducha ofiary nie dzieje się nic dobrego na świecie. Tego więc ducha ofiary, niezbędnego do przełamania samolubstwa spożywczego, urządzania się kosztem innych ludzi – trzeba w sobie wypielęgnować.

2. Nie wolno owoców pracy obracać na zaspokajanie własnych nałogów. Ojciec nie ma prawa do zmarnowania zarobków na własne upodobania i nałogi, bo owoce jego pracy mają społeczne przeznaczenie. Na każdej własności ciążą obowiązki społeczne na rzecz innych ludzi, innych rodzin, narodu i państwa. Niszczenie dóbr zasługuje na karę. A właśnie marnowanie zarobków na pijaństwo, rozwiązłość, samolubstwo – jest pogwałceniem praw rodziny, żony i dzieci. Zapłata rodzinna za pracę, której domaga się dziś polityka społeczna,

wzrost zarobków, wszystko to oznacza wzrost praw dzieci i rodziny do wynagrodzenia ojca jako głowy rodziny. Ojciec przepijający zarobek, podobnie jak rodzice niszczący życie rodzinne, dopuszczają się ciężkiej krzywdy społecznej, za co będą odpowiedzialni nie tylko przed narodem dziś, ale też i przed Bogiem w przyszłości. Niesława rodziny wiarołomnej, samolubnej, samobójczej, nietrzeźwej – będzie ciężką plamą dziejową, która zaciąży na opinii publicznej. Podobnie jak chwałą i wdzięcznością otacza społeczeństwo te matki i tych ojców, którzy pozostawili po sobie wzór poświęcenia i ofiary.

 

S. WYSZYŃSKI, Ratujmy życie w rodzinie. Słowa Prymasa Polski na XXXIV Tydzień Miłosierdzia,

Warszawa, 26 VII 1978, w: KiPA, t. 60, s. 255-265.

-------------------------------

*1 Sobór Watykański II, Dekret o apostolstwie świeckich Apostolicam actuositatem (18 XI 1965).

*2 Sobór Watykański II, Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym Gaudium et spes (7 XII

1965).

*3 Zob. Konstytucja Gaudium et spes, 52.

 

PRO MEMORIA w 40. ROCZNICĘ ŚMIERCI


(Znalezione w internecie / Źródło PKF - YouTube)

sobota, 22 maja 2021

Prymas Rodziny 21

 

WIELKOŚĆ I GODNOŚĆ MACIERZYŃSTWA

 

Fragmenty homilii wygłoszonej przez Prymasa Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Warszawie w dzielnicy Saska Kępa, w parafii Matki Bożej Nieustającej Pomocy, 17-go kwietnia 1963.

 

[…]   W bazylice w Nettuno, spoczywa mała święta, Maria Goretti. Odprawiłem przy jej grobie Mszę świętą. Gdy patrzyłem na wątłe, drobne, małe ciało Dziewczynki, która życie swoje oddała w obronie swej godności i swego człowieczeństwa, zrozumiałem, co to znaczy – macierzyństwo. Ktoś przecież musiał tej Dziewczynce dać życie, wzięte z Boga. Gdyby ten ktoś nie odważył się podjąć tak trudnego zadania: przekazania i należytego wypielęgnowania życia, nie mielibyśmy w Kościele Bożym małej wielkiej Świętej, do której ciągną dziś tłumy młodzieży z Włoch i z całej zachodniej Europy.

Wielkość małej świętej dziewczynki to wielkość jej matki i wielkość jej ojca. To wielkość macierzyństwa i wielkość rodziny. Wielkość świętych, którzy są w niebie, to przede wszystkim wielkość ich rodziców. Wielkość bohaterów narodowych, mędrców, myślicieli, poetów, artystów, rzeźbiarzy, to także wielkość ich rodziców, Trzeba o tym pamiętać, gdy dręczy nas trud i przygniata ciężar codziennego obowiązku. Trzeba o tym pamiętać, zwłaszcza wtedy, gdy staje przed nami problem nowego życia.

Dzisiaj coraz to lepiej rozumiemy i jesteśmy coraz pokorniejsi wobec naszych matek i ojców. Całą swą rzeczywistą, czy też wyimaginowaną wielkość, musimy złączyć z ich posłuszeństwem wobec Ojca Życia, który ich właśnie powołał i skłonił do przyjęcia na siebie zadania współdziałania z Nim w przekazywaniu życia na ziemi.

Zdaje się, że trzeba to dziś mocno podkreślać, ponieważ przyjmuje się, niestety, jakaś chorobliwa mania deprecjonowania powołania matki i trudu macierzyńskiego, powołania ojca i jego wysiłków, i w ogóle powołania rodziców. Okazuje się nie tylko brak szacunku dla powołania rodzicielskiego, ale zdarza ja się nawet próby ośmieszenia ich wielkiej godności.

W swoim życiu bardzo krótko korzystałem z radości posiadania Matki, bo umarła, mając lat 33, gdy ja miałem zaledwie 9 lat. Ale pamiętam ją dobrze i dokładnie. Do dziś dnia czuję ją przy sobie, jako mego największego sprzymierzeńca i przyjaciela. Nieraz mi się wydaje, gdy stoję na ambonie, że za mną stoi moja przedwcześnie zmarła Matka. Gdy podejmuję i prowadzę jakieś wyjątkowo ciężkie prace, to mam wrażenie, że ona mi doradza i podpowiada. Chociaż nie miała wykształcenia akademickiego, miała szczególną mądrość, właściwą warszawiankom, ponieważ była wychowana w Warszawie. Do dnia dzisiejszego tak wiele jej zawdzięczam.

Gdy ostatnio byłem w Rzymie, pewne pismo z Bergamo zwróciło się do mnie, abym napisał artykuł na Dzień Matki. Pisałem ten artykuł z myślą o mojej Matce, jakbym ją widział i o niej opowiadał. Rzecz znamienna, chociaż ludzie są słabi i mają skłonności do krytycyzmu, nigdy nie umiałbym pomyśleć o mojej Matce nic ujemnego. Po prostu nie mieści się to w kategoriach mojego myślenia, bo szacunek, miłość, uczucie wdzięczności, przesłaniają wszystko. Przecież to – Matka!

Zdaje mi się, że dzisiaj trzeba niesłychanie podnosić, potęgować i wychowywać wielką cześć dla matki. Jest to wspólne zadanie ojców, synów i dzieci. Zadanie Kościoła i samych matek!

Dlatego też, Najmilsze Dzieci, myślę, że dzisiaj jednym z najpilniejszych zadań rodzin katolickich jest nie tylko wzajemna pomóc w porządku duchowym czy materialnym, ale też pomoc, którą możecie dać budząc należyty szacunek dla matki. Wszak najtrudniejsze dzieło na ziemi; przekazywanie życia, Bóg jej zlecił.

Nieraz zastanawiamy się nad szczególnymi właściwościami psychiki kobiecej: drobiazgowością, dokładnością, nieustępliwością, a niekiedy, nawet, bezwzględnością. To wszystko jest potrzebne, cała ta detaliczna troska, aby wypełnić trudne zadanie wypielęgnowania człowieka od maleństwa. Bez właściwości duszy kobiecej to by się nie udało!

Szczęściem dla Kościoła Bożego na ziemi jest to, że jego Założyciel, Jezus Chrystus, miał Matkę! I że ta Matka nie przyszła z nieba, tylko była znaleziona na ziemi, w Nazarecie. Wzięta była z dziewcząt nazaretańskich, z kobiet tej ziemi. Kościół pełen wdzięczności, wyniósł Ją na ołtarze, ale stało się to już później. W Nazarecie była podobna Wam wszystkim, ze swoimi detalicznymi troskami i niepokojami. Dzisiaj Kościół Ją wynosi na ołtarze, a na Soborze mówi się po prostu: Viérge au coeur de l’Eglise – Dziewica-Matka w sercu Kościoła! To dominuje na Soborze Watykańskim II.

W całym Kościele nie masz świątyni, w której nie musielibyśmy patrzeć na Niewiastę wyniesioną na Ołtarze, z Dziecięciem w swoich, ramionach. To jest najwyższe wyniesienie Macierzyństwa! To jest chwała wszystkich matek bolesnych, które zawsze muszą wytrwać do końca. Chociażby, bowiem, najwierniejsi uczniowie opuścili uwielbionego Mistrza, Matka zostaje, jak na Kalwarii została Maryja, mimo że wszyscy odbiegli Jej Syna.

Niechże będą błogosławione ramiona macierzyńskie, jak niewiasta z rzeszy błogosławiła Maryję, która wypielęgnowała Jezusa, Niech wasza praca, Najmilsze Dzieci Moje, przyczyni się jeszcze bardziej do uwielbienia Macierzyństwa i Matki, do podniesienia jej wysokiej godności, na wzór Matki – Dziewicy, którą widzicie na wszystkich ołtarzach. W pedagogice katolickiej uczymy się szacunku i czci dla kobiety na kolanach, klęcząc przed ołtarzami Matki Najświętszej. (…)

Błogosławię Wam… 

S. WYSZYŃSKI, Wielkość i godność macierzyństwa, Warszawa, kościół Matki Bożej Nieustającej Pomocy, 17 IV 1963, w: Dzieła Zebrane, WSD, Warszawa 2012, t. 10, s. 366-368.


(Znalezione w internecie - YouTube/Źródło Instytut Prymasowski)