PERSPEKTYWY DUSZPASTERSKIE
MAŁŻEŃSTWA I RODZINY (cz. 1)
Problem rodziny jest wybitnie złożony i skomplikowany. Wchodzi bowiem w grę życie, osobista postawa i dążność człowieka, jego potrzeba wypełnienia szczytnego zadania i powołania, które czerpie z Ojca Życia – zadania przekazywania życia. Zadanie przekazywania życia jest tak wielką siłą i tak ogromną potrzebą natury ludzkiej, iż tylko za cenę szczytnych wyrzeczeń i ofiar można przezwyciężyć w sobie to dążenie. Zawsze jednak będzie się ono odzywać, jako współnaturalne osobowości ludzkiej każdego – bez wyjątku – normalnie rozwiniętego człowieka.
Dzięki temu, że jest to dążenie współnaturalne osobowości ludzkiej i jako takie – jeśli jest rozumnie kierowane – należy do pełni jej rozwoju, wchodzi ono w zakres życia i doświadczeń każdego człowieka, chociażby nie był powołany do życia małżeńskiego i obowiązków rodzinnych.
Niewątpliwie, tak rzecz ustawiając, mamy na myśli ludzi, którzy dla celów osobistych, często naukowych, dla jakiegoś szczególnego powołania, nie wyłączając powołania zakonnego czy kapłańskiego, starają się czynić ofiarę z tego współnaturalnego dążenia osoby ludzkiej. Doświadczenie uczy, że taką ofiarę można podjąć i można być jej wiernym. Jednak zawsze będzie to ofiara i to ofiara trudna. Trzeba więc rzetelnych, pogłębionych umotywowań, aby raz złożonej ofierze, pozostać wiernym.
Przykazanie, które dał Stwórca pierwszym rodzicom, właściwie w porządku naturalnym nie zna wyjątków; „Rośnijcie, mnóżcie się, czyńcie sobie ziemię poddaną, napełniajcie ziemię...”. Ale za tym przykazaniem musi pójść specjalne powołanie, a więc takie usposobienie, w którym człowiek poważnie, rzetelnie i świadomie pragnie wykonywać to przykazanie.
Małżeństwo i rodzina, chociaż jest instytucją określoną normami prawnymi i obyczajowymi, wywodzi się właściwie z samej osobowości człowieka i to jak widzieliśmy – w sposób wewnętrznie imperatywny. O tym trzeba zawsze pamiętać, ilekroć spotykamy się z zagadnieniem powołania do życia małżeńskiego i funkcjonowania rodziny. Człowiek, który czując się powołany do życia małżeńskiego zakłada rodzinę, a później w jakiś sposób sprzeniewierza się temu powołaniu i płynącym zeń obowiązkom, działa właściwie w pewnym zakresie przeciwko prawu przyrodzonemu.
Współcześnie, zwłaszcza od momentu, gdy w dzieje instytucji małżeństwa i rodziny weszły jurydyczne normy rozwodowe, zaczęto patrzeć na małżeństwo i rodzinę zbyt prawniczo, jurydycznie. Dlatego ludziom, kierującym się mentalnością prawniczą, wydaje się, że instytucję raz zawiązaną – rodzinę – można rozwiązać. Wiemy, że jest to praktyka, niestety, bardzo częsta. Trzeba jednak jasno powiedzieć, że człowiek, który raz poszedł za powołaniem małżeńskim i stworzył rodzinę, jeżeli w jakikolwiek sposób chciałby się wycofać z zawartego małżeństwa lub też opuścić rodzinę, działa nie tylko przeciwko określonym prawom jurydycznym – niekiedy zgodnie z prawem, które mu daje dyspensę – ale przeciw prawu przyrodzonemu, od którego nie ma dyspensy, nawet w dziedzinie praw świeckich, cywilnych, państwowych. Taka dyspensa albo orzeczenie prawne będzie zazwyczaj w konflikcie z tym, co jest wpółnaturalne w osobowości ludzkiej. Zawsze pozostanie w człowieku poczucie niespełnionego obowiązku, przegranej, konfliktu moralnego, który może wikłać dalej osobowość ludzką i doprowadzić do ciężkich zniekształceń. Nie ma właściwie większych konfliktów osobowych, psychicznych, psychologicznych, socjologicznych, jak konflikt z prawem przyrodzonym, to znaczy działanie niezgodne z naturą człowieka, chociażby takie czy inne kodeksy, normy czy przepisy prawne, kierując się ściśle normami jurydycznymi, udzielały dyspensy, która nazywa się potocznie rozwodem. Będzie to zawsze niezgodne z prawem przyrodzonym. I na to rady nie ma! Aż tak głęboko tkwi w osobowości ludzkiej dążenie rodzicielskie, które jest uporządkowane ładem przyrodzonym i uświęcone prawem Kościoła – zgodnie z nauką Chrystusa i teologii chrześcijańskiej.
Jeżeli przyjmiemy taką postawę, zrozumiemy, że instytucja ta ma swoją szczególną trwałość. Nie ma trwalszej instytucji społecznej, jak małżeństwo i rodzina.
Idealistyczni romantycy społeczni, szczególnie pierwszej połowy XIX w., usiłowali zastąpić małżeństwo i rodzinę inną formą przekazywania życia, inną wspólnotą współżycia płci. Takie próby już były. Do ostatnich czasów uważano je nawet za lepsze rozwiązanie, nie wyłączając kodeksów, wydawanych po rewolucji komunistycznej w Rosji. Kodeksy te ulegały jednak ciągłym zmianom. Rzecz ciekawa, po bolesnych doświadczeniach idealizmu romantycznego w życiu społecznym, zmiany szły raczej na dobro trwałości instytucji małżeństwa i rodziny. Usiłowano najpierw zastąpić wychowanie rodzinne wychowaniem społecznym, szkolnym czy przedszkolnym w instytucjach państwowych. Pedagogowie jednak coraz częściej dochodzili do wniosku, że chociaż wychowanie rodzinne w wielu wypadkach nie daje należytych rezultatów, na ogół jest ono lepsze, aniżeli wychowanie poza rodziną. Szczególnie zauważa się to w wychowaniu niemowląt w przedszkolach i w wychowaniu początkowym przed wejściem do instytucji społecznej, zwanej szkołą. Zaczęto wycofywać się z romantycznych pomysłów, bo doświadczenia były zbyt bolesne. W latach 1919-1920 powstała instytucja dziwna – mówię instytucja, gdyż zjawisko było zbyt powszechne – tzw. dzieci „bezprizornych”, opuszczonych, pozbawionych rodziny. Powstały wtedy „gangi” dzieci ulicy (zjawisko to jest znacznie wcześniejsze, chociaż dzisiaj się o nim mówi). To było nie tylko następstwo wojny, ale także następstwo ustawodawstwa zbyt romantycznie pojmowanego.
Z nieudanych prób zaczęto się wycofywać na rzecz trwałości instytucji małżeństwa i rodziny. Nawet dzisiaj, gdy zmniejsza się naturalny przyrost ludności, nie zmniejsza się ilość zawartych małżeństw i założonych rodzin. Wskazywałoby to, że trzeba rozróżniać zagadnienie przyrostu ludności od zagadnienia instytucji małżeństwa i rodziny.
W ubiegłym roku spotkałem się w prasie holenderskiej z inicjatywą sankcjonowania w nowym kodeksie rodzinnym w Holandii tzw. rodzin dużych, czyli rodzin zbiorowych. Projekt, chociaż złożony został oficjalnie do parlamentu, nie był jednak poddany pod rozważania, bo w dyskusji wysunięto przeciw niemu takie mnóstwo zarzutów i trudności, zwłaszcza natury psychologicznej, społecznej i ekonomicznej, że właściwie nie warto było go rozpatrywać.
Była to jeszcze jedna próba, która ukazała, że rodzina jako instytucja współnaturalna osobie ludzkiej, jest nie zastąpiona. I właściwie, chociaż tyle się mówi – i słusznie – o kryzysie rodziny, brak dotychczas innej, lepszej formy zastępczej. Należałoby mówić nie tyle o kryzysie rodziny, jako instytucji, ale raczej o kryzysie ludzi nie przygotowanych do życia małżeńskiego, rodzinnego, nierozumiejących właściwego zadania i miejsca tej instytucji w życiu społecznym i publicznym Rodziny ludzkiej.
S. WYSZYŃSKI, Perspektywy duszpasterskie małżeństwa i rodziny. Na zakończenie cyklu wykładów poświęconych zagadnieniu małżeństwa i rodziny, Warszawa, kościół akademicki Świętej Anny, 9 VI 1969, w: KiPA, t. 31, s. 392-395, Fragmenty.
(Znalezione w Internecie / Źródło YouTube)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz